sobota, 28 listopada 2015

Chapter XVII


     Dzień, który zakończył wszystko, nie zaczynał się specjalnie źle. Nawet nie podejrzewałabym, że za kilka godzin wszystko zakończy się gorzej niż myślałam. Z samego rana zerwałam się z łóżka, składając wcześniej delikatny pocałunek na policzku Louisa. Od czasu kiedy ponownie zdecydowałam się dać nam szansę minęło kilka spokojnych tygodni. Ku zdziwieniu Ricka, policja na pewien czas odpuściła, skupiając się na wyłapaniu dealerów, przez co mogłam odetchnąć z ulgą. Chciałam nacieszyć się Lou, a im dłużej przebywaliśmy razem tym bardziej się do niego przywiązałam. To był mój błąd.
     Na uczelni spędziłam tylko trzy godziny, zaniepokojona telefonem Ricka. Nie zwracałam uwagi na ważny egzamin, który mnie czekał - musiałam jak najszybciej dowiedzieć się co się działo. Podświadomie, podejrzewałam o co mogło chodzić, jednak ciągle trzymałam się nadziei, że mogłam w końcu żyć spokojnie. Z Louisem u boku.
- Rick, co się dzieje? - zawołałam, wpadając do mieszkania chłopaka. Ominęłam kilka leżących pudeł, rozglądając się za szatynem. Po chwili znalazłam go, siedzącego w salonie i pakującego kilka przedmiotów. - Rick!
- Jadą po ciebie Alison! - warknął zrzucając z kanapy zapakowaną do połowy walizkę. - Nie mamy wiele czasu, mamy może dwie godziny. Musimy przewieść samochody, do jednego z magazynów Chana, później się nimi zajmiemy. Zack stara się opóźnić przyjazd policji najdłużej jak się da, ale nie może dać nam więcej niż dodatkową godzinę. Przykro nam Ali - powiedział stając przede mną i kładąc rękę na moim ramieniu - Wiem, że nie chciałaś tego tak kończyć, jednak musisz zniknąć. Louis zrozumie...
     Drgnęłam, opadając na fotel i chowając twarz. To nie tak miało wyglądać. Mieliśmy mieć co najmniej kilka dni, mieliśmy być przygotowani na wszystko. A ja nie miałam tak zostawiać Louisa.
- Jak to możliwe? - zapytałam cicho.
- Ktoś im doniósł. Wiedzą... kim jesteś naprawdę Alison.
     Westchnęłam cicho, zamykając oczy, układając w głowie plan. Miałam zdecydowanie zbyt dużo rzeczy do zrobienia, jednak obawiałam się, że nie zdążę załatwić połowy z nich. Musiałam zrealizować najważniejszy punkt. I nic innego nie mogło się dla mnie w tej chwili liczyć.
- Nie czekajcie na mnie. Spotkamy się na miejscu, muszę... muszę coś załatwić. - rzuciłam, wstając i wybiegając z pokoju. Chwyciłam pęk kluczy do jednego z aut chłopaka, wbiegając do garażu. Słyszałam jak Rick krzyczy za mną, jednak nie miałam czasu, aby się zatrzymać. Liczyła się każda minuta. - Dzień dobry, mówi Alison Evans. - rzuciłam do telefonu, kiedy wyjechałam na główną ulicę, wyprzedzając kilka aut. - Przepraszam, że przeszkadzam... jednak zaszły pewne zmiany i muszę prosić panią o pomoc. - zamilkłam słysząc głos po drugiej stronie - Tak dokładnie. Proszę spakować wszystkie rzeczy. Będę za kilka minut.
      Rzuciłam telefon na siedzenie obok, przyśpieszając. Gdzieś z tyłu słyszałam dźwięk syren, jednak nie miałam pewności czy jadą za mną. Mimo to zwiększyłam prędkość i zjechałam na pobliskim zakręcie. Nie mogłam pozwolić aby gliny złapały mnie akurat teraz. Musiałam... musiałam upewnić się, że Lili była bezpieczna. W odpowiednich rękach.
     Po kilku minutach zatrzymałam się z piskiem przed jednym z domów. Wbiegłam na ganek, wpadając do mieszkania, nie zawracając sobie głowy pukaniem czy dzwonieniem do drzwi. Szybko rozejrzałam się po wnętrzu, wpadając na schody.
- Pani Smith? - krzyknęłam otwierając jedne z drzwi. Wymieniona kobieta, odwróciła się w moją stronę z malutką dziewczynką na rękach. - Dzięki Bogu, mam mało czasu. Czy rzeczy są już spakowane?
- Tak, mój mąż zaraz zaniesie je do twojego samochodu, Alison. Czy... czy to już pewne? - zapytała spoglądając na śpiące dziecko. Skinęłam głową, niepewnie biorąc dziewczynkę na ręce. W innych okolicznościach rozpłakałabym się, jednak teraz liczyło się tylko je bezpieczeństwo. - Gdzie się podziejecie? Ciebie ściga policja, a ona jest taka malutka... - załamała ręce.
- Proszę się nie martwić. Może pani odwiedzać Lili, kiedy tylko pani chce. Ona zostaje w Londynie. Ja niestety nie. - rzuciłam, schodząc po schodach i obserwując jak pan Smith pakuje rzeczy małej do samochodu. - Zostanie z ojcem.
- Ojcem...? Przecież mówiłaś, że... Oh... - rzuciła, gdy zrozumiała kogo miałam na myśli. Ostatni raz rozejrzałam się po mieszkaniu, widząc znajome miejsca ze zdjęć. To tutaj Lili spędziła swój pierwszy rok życia... u obcych ludzi, zamiast u swojej matki. - Uważaj na siebie dziecko.
- Obiecuję. Dziękuję, że zgodziła się pani mi pomóc... Spohia ma szczęście mając takich rodziców - rzuciłam przytulając mamę dziewczyny Liama. - Nawet nie wiem jak mam się pani odwdzięczyć.
- Daj spokój! - machnęła ręką. - do dzisiaj nie wiem, jakim cudem Soph, albo Liam się nie zorientowali. Wprawdzie nie bywali tutaj tak często... - pokiwała głową.
     Ostatni raz spojrzałam na kobietę, wychodząc z domu. Uśmiechnęłam się do starszego mężczyzny, delikatnie wkładając Lili do fotelika. Cieszyłam się, że dziewczynka póki co nie płakała. Jej zdenerwowanie nie było mi teraz potrzebne. - To jak gotowa na poznanie wujków i taty? - zapytałam siadając na miejscu kierowcy. Uruchomiłam silnik, ruszając. Zanotowałam w głowie, aby przesłać rodzicom Sophii odpowiednią ilość pieniędzy za opiekę nad Lili. W końcu nie musieli brać dziewczynki pod opiekę.
     Wyjechałam na główną ulicę, wymijając jadące samochody. Liczne klaksony zabrzmiały za mną, jednak nie zwróciłam na nie uwagi. Zmieniłam bieg, przyśpieszając. Chwile później zaklęłam siarczyście, gwałtownie skręcając. Wygląda na to, że ''dwie godziny'' Zacka skończyły się szybciej niż podejrzewał.
     Skręciłam na sąsiedni pas, starając się zgubić jadący za mną konwój, jednak ciągle siedzieli mi na ogonie. Przyśpieszyłam, zjeżdżając wcześniej, mając nadzieję, że uda mi się ich zgubić w krętych uliczkach. Kilka minut później, zaparkowałam pod domem Louisa, zamykając bramę wjazdową. Miałam tylko kilka minut. Może i udało mi się zgubić radiowozy, jednak policjanci nie byli tacy głupi.
     Odpięłam Lili z fotelika, szybko wbiegając po schodach i wpadając w willi. Rozejrzałam się po holu, kierując się do salonu, gdzie... znajdowali się wszyscy. Niall spojrzał na mnie, szybko podnosząc się z fotela i podbiegając. Zatrzymał się kilka kroków przede mną, dopiero zauważając dziecko na mich rękach.
- Alison, co... co to ma znaczyć? - wskazał dłonią na telewizor, gdzie wyświetlano moje zdjęcie z wielkim napisem: Poszukiwana przez policję. Westchnęłam cicho.
- Szukają mnie. Mam mało czasu, muszę jak najszybciej zniknąć, a nie mogę tego zrobić bez upewnienia się, że Lili będzie bezpieczna. - rzuciłam wymijając blondyna. Reszta patrzyła na dziewczynkę z niemym pytaniem w oczach. - Słuchajcie. To jest Lili, moja... moja córeczka.
     Cisza, jaka zaległa w salonie, nie była reakcją jaką się spodziewałam. Niepewnie spojrzałam na Louisa, oczekując jego reakcji. Gdyby był wściekły nie miałabym do niego pretensji. W końcu ukryłam przed nim fakt, że mam dziecko.
     Chłopak spojrzał na mnie z bólem w oczach, podnosząc się i powoli podchodząc do mnie. Swój wzrok wbił w sylwetkę dziewczynki, która ssała w najlepsze swój kciuk. Odetchnęłam z ulgą, kiedy nie zauważyłam u niego żadnych odznak złości.
- Jak...? - wyszeptał.
- Kiedy... kiedy znaleźliście mnie pod szkołą... po tym zdarzeniu - wyjąkałam. - Wyjechaliście, a ja dowiedziałam się, że jestem w ciąży z tym bydlakiem. Na początku chciałam zrobić aborcję, ale kiedy pierwszy raz usłyszałam bicie jej serca... nie mogłam tego zrobić - wyjąkałam czując, jak po moich policzkach spływają łzy - Wtedy odezwali się rodzice Soph, oferując mi swoją pomoc. To oni zajmowali się Lili przez ten rok. Ale teraz... nie mogłam jej tam z nimi zostawić.
- Dlaczego nic mi nie powiedziałaś? - zapytał, przenosząc swój wzrok na mnie. - Myślałem, że mi ufasz...
- Ufam. Nie byłam gotowa, aby powiedzieć wam o niej. - zerknęłam na telewizor, widząc jadący konwój radiowozów. Byli kilka ulic od domu Lou. Musiałam już wyjść. - Louis. Posłuchaj mnie. Jeżeli stąd nie wyjdę, policja mnie złapie, a ja trafię do więzienia. Nie możecie mi już pomóc, muszę wyjechać. Nie powiem, gdzie jadę, przez to policja nie będzie mogła się was uczepić. Skontaktuję się z wami, kiedy wszystko ucichnie. Nie wierzcie w nic co powiedzą media. Louis, proszę cię, abyś zajął się Lili. Przepraszam, że mówię to dopiero teraz, ale w akcie... akcie urodzenia jest twoje nazwisko. Lili prawnie jest twoją córką - wyrzuciłam wszystko na jednym wydechu. Uważnie obserwowałam twarz szatyna, czekając na jego reakcję. Miał prawo nie wziąć Lili.
     Chłopak przeciągnął mnie do siebie, mocno ściskając. Zaciągnęłam się znajomym zapachem jego perfum i starałam się opanować napływające łzy. Ostatni raz spojrzałam na Lili, całując jej czoło i podając ją Lou. Zagryzłam wargę, obserwując ich, czując jak łamie mi się serce. Tak bardzo nie chciałam ich zostawiać...
- Ali... - odwróciłam się przytulając Nialla. - To nie może się tak skończyć...
- Będzie dobrze - powiedziałam. Drgnęłam, kiedy z oddali usłyszałam syreny. - Już tu są. Musze iść.
     Tomlinson słysząc to, przysunął mnie do siebie i ostatni raz pocałował. Niechętnie oderwałam się od niego, podchodząc do Liama i Sophii wyciągając swój portfel i jedną z kart kredytowych. - Podziękuj proszę swoim rodzicom Soph. Nie zdążyłam im się odwdzięczyć. Pin zna Louis, całą suma należy do nich - rzuciłam kładąc plastik na stoliku. - Trzymajcie się. - powiedziałam ostatni raz spoglądając na wszystkich zgromadzonych. Uśmiechnęłam się, podbiegając do tylnego wyjścia.
- Alison! - zatrzymałam się, słysząc krzyk Lou. Odwróciłam się, obserwując chłopaka. Przez ciszę mogłam usłyszeć jak przed domem parkuje kilka samochodów. - Nie odchodź. Zostań z nami....

*****
Okej. Akcja przyśpieszona przez co jest to ostatni odcinek. Za chwilę opublikuję epilog.
Zauważyłam, że historia Was już męczy, więc postanowiłam wrzucić kilka rzeczy do jednego odcinka. Niestety Ali już się kończy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz